top of page

Jesienny city break z kieliszkiem w dłoni — cztery przystanki, cztery wina, cztery powody, by nie wracać za szybko do pracy...

Zaktualizowano: 14 lis


ree

„Fuori porta” oznacza po włosku jednodniową wycieczkę. A że wjechało nam do salonu wino o tej nazwie, zainspirowało nas to do degustacji tygodnia, której motywem przewodnim jest podróż... Zanim zaczniemy: nie, nie będziemy biegać po muzeach. Nie będzie też selfie z kawą na lotnisku. Ten city break to raczej podróż od butelki do butelki, z mapą smaków w jednej ręce i kieliszkiem w drugiej. W drogę!


Przystanek pierwszy: Emilia-Romania – włoski początek z Fuori Portą


ree

Z Polski jedziemy do Włoch. Pociąg do Rimini, w oknie migają cyprysy i mopedy. Po dojechaniu na miejsce kierujemy pierwsze kroki do małej knajpki w bocznej uliczce, gdzie nawet w sezonie można znaleźć tylko miejscowych. Na stole pojawia się talerz tagliatelle al ragù, a obok Fuori Porta Sangiovese IGP Rosso Rubicone – rubinowe, pełne, z wyraźnym charakterem.

To wino ma w sobie duszę włoskiej trattorii: prostotę, ciepło i szczyptę radosnego chaosu. W aromacie wiśnie, przyprawy i odrobina dymu, który zdecydowanie pobudzi apetyt na ruszenie w dalszą drogę.


Przystanek drugi: Saint-Chinian, czyli Francja w trybie slow


TGV z Rimini do Béziers mknie szybciej niż niektórzy do Budapesztu, ale my nie spieszymy się nigdzie. Trasa jest przepiękna, jedziemy kolejno przez Bolonię, Modenę, Parmę, Mediolan, Turyn, Lyon, Awinion i Montpellier (ile to daje możliwości na przystanki!), Wysiadamy jednak w niewielkiej, historycznej miejscowości Béziers, gdzie odkrywamy. że powietrze pachnie tym, co lubimy – ziołami, ziemią i słońcem.


ree

W lokalnym sklepiku sięgamy po butelkę Château Saint Nazaire Grand Cuvée AOP Saint-Chinian i ruszamy z nią nad Orb, gdzie rozsiadamy się na ławce przy Pont Vieux - starym i wyjątkowo urokliwym mostem, nad którym rozpościera się bajeczny widok na Katedrę Saint-Nazaire.


Wino, które wybraliśmy pasuje idealnie. Jest jak spacer po miasteczku na południu Francji, w dodatku po deszczu – czerwone, aromatyczne, z nutą dojrzałych owoców i przypraw. Ma w sobie coś szlachetnego, ale nie nadętego. Idealne, by pić je właśnie w takich okolicznościach. Na spokojnie i bez niepotrzebnego scrollowania telefonu.


Przystanek trzeci: Madryt – tapas, temperament i Panorama Tinto


Przeskakując szybciutko do Tuluzy, kierujemy się na lotnisko, aby w niewiele ponad godzinkę dostać się do następnego punktu podróży. Najtańsze linie, zero bagażu, tylko entuzjazm i miejsce na kolejną butelkę w plecaku. Lądujemy w tętniącym życiem Madrycie, gdzie w obleganym tapas barze wybieramy Panorama Garnacha & Tempranillo Tinto Semi-Seco, czyli półwytrawne czerwone wino, które pasuje do wszystkiego, co smaży się na oliwie.


ree

Podziwiając panoramę (hehe) hiszpańskiej stolicy co czujemy w ustach? Soczyste wiśnie, lekką słodycz, trochę słońca. To wino nie potrzebuje dekantacji, tylko dobrego towarzystwa. A najlepiej smakuje, kiedy siedzicie przy stoliku na ulicy, obok ktoś gra na gitarze, kolorowy tłum dookoła generuje radosny gwar, a do talerza zagląda wam miejscowy pies, który chyba nie ma właściciela, ale jest na stałe wpisany niejako "w wystrój" lokalu. W tej chwili, wszystko jest dokładnie tak, jak być powinno...





Przystanek czwarty: Walencja – złoto w kieliszku, czyli Panorama Blanco


Z Madrytu bierzemy pociąg do Walencji, bo każda podróż wymaga chwili wytchnienia (i oczywiście odrobiny białego wina). Zabraliśmy do plecaka butelkę (którą zawijamy w zapasowy sweter - wiadomka!). Będzie to nasz kompan na ostatni etap wycieczki bo po wysiadce na stacji Valencia Joaquín Sorolla kierujemy się już bez przystanków prosto na wybrzeże, żeby tam zdążyć nacieszyć się jeszcze jego towarzystwem.


ree

Wyobraź sobie teraz późne popołudnie na plaży Malvarrosa. Słońce powoli tonie w morzu, a ty siedzisz z kieliszkiem w dłoni, myśląc, że w zasadzie mógłbyś tu zostać na zimę.

Panorama Macabeo Blanco Semi-Seco: lekkie, delikatnie słodkawe, z nutami brzoskwini i kwiatów pomarańczy. To właśnie to wino. Miękkie, przyjazne, nieco wakacyjne — przypomina, że nawet listopad potrafi smakować jak lato.

Jest idealne, żeby zakończyć podróż, zapisać wszystkie anegdoty z drogi i obiecać sobie, że „następnym razem” pojedziesz tylko z biletem w jedną stronę...



Tymczasem w domu... (czyli w Musze)


Na szczęście nie trzeba pakować walizki, by spróbować tych wszystkich win. Wystarczy wpaść do Muchy, gdzie każda butelka ma swoją historię i staje się swoistym biletem do dowolnego miejsca na świecie.


Bo jesienny city break nie zawsze wymaga lotniska. Czasem wystarczy kieliszek, wygodne krzesło i chwila, by świat znów stał się duży i pełen smaku...

 
 
 

Komentarze


bottom of page